sobota, 28 kwietnia 2012

28.04

Sobota, 28 kwietnia. Milan urodził się 30. 04. 2011 roku w sobotę właśnie. I ta dzisiejsza sobota jest prawie taka sama :):):) Jest cieplutko, ślicznie jak wtedy, gdy rok temu leżałam już w szpitalu. Pamiętam, około 6 rano nasiliły się skurcze. Zadzwoniłam po położną, podano mi znieczulenie, i przewieziono z pokoju rodzinnego na normalną salę. Położna odsłoniła żaluzje i wpadły promyki słońca. Leżałam sobie w ciszy, spokoju, beztrosko. Nie wiedziałam, że to na jakiś czas ostatnie chwile błogiego spokoju i kochanej nudy :) Patrzyłam za okno i marzyłam kiedy pójdę z Synkiem na spacer, do piaskownicy, na plac zabaw itd itp. Dziś byliśmy na owym placu zabaw, plan wykonałam :) Ale nie będę znów opisywać przebiegu akcji porodowej. Mogłabym, bo nie było żadnych scen drastycznych, mimo tego, że sytuacja była już napięta i lekarze "zaglądali" do nas często na konsultacje. Po pierwsze od odejścia wód minęło 21 godzin do porodu, po drugie Milan utknął a ja nie mogłam mu stworzyć warunków do wyjścia na świat. Co by nie było tak sielsko anielsko to ostatnie trzy godziny były ciężkie. Tak to wszystko pamiętam dokładnie, jak nie ja. Zawsze moja Marta wspomina, pyta czy pamiętam i się irytuje jak ja mogę tego nie pamiętać. Słabą mam głowę :) A dziś .... patrzę na każdy mebel, każdą rzecz i widzę te dni. Nawet pamiętam, że jadłam wtedy na każde śniadanie musli i kanapki z dżemem truskawkowym a gdy przyszła Isza ciocia z wizytą już do domu, ciocia Ania to jadłyśmy ciasto cytrynowe a Wojtek montował prysznic :) Który, wspomnę kupił w piątek w ostatnim sklepie, gdy już mnie zostawił w domu po dwóch wizytach w szpitalu. Pierwszej umówionej, kontrolnej, był u nas akurat hydraulik, wychodząc pożegnałam się z Nim, zabraliśmy torbę i zapowiedziałam, że już nie wrócę dziś, bo jadę rodzić. Aha, nie tak hop siup :) Drugiej, bo wydawało mi się że już teraz to mam super skurcze i chyba rodzę :) Zaliczyliśmy też długi wieczorny spacer na prośbę pielęgniarki, też nic nie drgnęło więc pojechaliśmy poszukiwać prysznic. Jakoże zbliżała się już 19, więc mnie Wojtek odstawił do domu a sam pojechał dalej szukać. Wrócił i wody mi odeszły. Mam różne wspomnienia. Przeważają te dobre. Dużo w tym "cudzie" psuła moja noga, której nie czułam - efekt znieczulenia, Milana pobyt w drugim szpitalu i wsyzstko co się z tym wiązało - ten transport o 22, inkubator, oraz mój pedantyzm nabyty w czasie ciąży. Obecnie wyleczony :) Najmilej kojarzą mi się chwilę spędzone w łóżku, gdy karmiłam Milana albo, gdy mama przynosiła Go w nocy na karmienie oraz Jego wizyty nad ranem. Spaliśmy wtedy cała trójką do 11 godziny !!! :) W nocy też wstawał zazwyczaj tylko raz. Kolejnym miejscem na liście the best jest taras, Milan spał godzinami a my mogłyśmy pogadać, odpocząć, coś zrobić w domu. Nadal taras jest niezastąpiony. Taras rulezzzzz !!!! :):):) Żeby Was nie zanudzać każdym wspomnieniem to dojdę do trzech miejsc, jak na podium. Więc tym trzecim, był przewijak i łazienka. Mogłam wycałować każdy centymetrzyk Jego ciałka, nawąchać się, nazachwycać. Milan tam się wyciszał, uspokajał, bardzo lubił i lubi nadal tam być .... a jednak czym skorupka za młodu nasiąknie :) Z tym, że z łazienką wiążę się też historia zdecydowanie na minus. Źle w mej pamięci zapisały się Isze kąpiele, przez tą nogę, pffff znieczulicę. Męczyło mnie stanie przy wanience. Najłatwiej było mi chodzić przy wózku, dlatego takie umiłowanie do spacerów. Stanie natomiast, a tymbardziej długie sprawiało mi duży dyskomfort. A, że Junior uwielbiał się kąpać to nie miałam wyjścia. Ogólnie z tą nogą, od kolana w dół miałam problem do miesiąca. Złe wspomnienia przywraca również sofa w kuchni. Wróciliśmy z Milanem do domu we wtorek bodajże 3 maja wieczorem, a ja w czwrtek chciałam być już Super Mamą i Panią Domu i Żoną i Kobietą i pewnie jeszcze coś chciałam, bo to coś za mało tych wyznaczników. Po wysprzątaniu mieszkania, chociaż tydzień wczeniej przed pójściem do szpitala na kontrolę wysprzątałam wszystko na błysk, wzięłam się za obiad. Już podczas porządków irytowałam się i denerwowałam jaka jestem nieporadna, obolała, tu mnie ciągnie, tam mnie rwie, a tam wcale nie czuje. Ale nie, ja ??? W ciąży supermenka, do ostatnich chwil na pełnych obrotach albo nawet ponad normę a teraz mam sobie nie poradzić ??? Podsycałam irytacje. W końcu usiadłam na sofie i się rozryczałam, tak prawie w głos jak w chińskich bajkach :) Hormony, nie moc, ból i na dodatek sos z torebki mi nie wyszedł !!! Wszedł Wojtek, dostał opiernicz, poszedł sprzątać łazienkę. Dałam upust emocjom, trochę mi ulżyło. Ale ale moje drogie, do czasu hahahaha :) Było różnie. Miałam wyidealizowany obraz macierzyństwa. Rzeczywistość mnie troche zaskoczyła. Ale nie o tym, nie teraz. Miało być krótko o wspomnieniach. Bo ta sobota jest tak podobna, a wszytsko jest już inne po tym roku. Dziecko to Cud. Na wiele rzeczy , zachowań patrzy się inaczej, zdrowiej, realniej, chociaż czasami lepiej się łudzić i żyć złudzeniami. Więcej się widzi, więcej się chce, dla siebie ale tylko dlatego, że dla Niego. Ma się misję, cele, bo trzeba osiągnąć co się da dla Niego. No i najważniejsze : Miłość uskrzydla :) A ta bezwarunkowa, mimo wszytsko i za wszytsko jest cudna i najwspanialsza. Kocham Cię Milan, te rączulki, te oczulki, stópulki, usmiechy, minki, wszystko !!! :):):)

czwartek, 26 kwietnia 2012

26.04

Na wstępie wielkie dzięki Wam dziewczyny !!! Wam, które skomentowały i wyraziły swoje opinie o przedszkolu. Jak przeczytałam, poczułam się dobrze, zgadzam się z Wami. Ale nie jestem centrum decyzyjnym. Czas w końcu usiąść i przedyskutować sprawę na serio. Ja mam już swoje stanowisko w tej sprawie. Jeden kłopot mniej, chociaż w tej sprawie wiem o co mi chodzi :):):) Rozpatrzyłam wszystko abarot od nowa. Doszłam do wniosku, że i tak chodzimy do przedszkola 3 razy w tygodniu i że posyłając Milana do przedszkola bardzo się unieszczęśliwie. On mi daje radość, moc radości co dnia, nadaje rytm, mobilizuje. Jak poszedłby do przedszkola ... może fajnie byłoby, na pewno fajnie byłoby odpocząć sobie parę dni. Ale co potem ??? Pustka. Egoistyczne ? Nie, chyba nie tak bardzo, usprawiedliwia mnie to otwarte przedszkole :) Oh Good dzieki Ci za tą instytucję !!! I zarazem bardzo nie dzięki za dzisiejszą niespodziankę !!! Bo, otóż dziś wybraliśmy się w końcu po przyjeździe do przedszkola. Padał malutki deszczyk, wydawało się że nie szkodliwy. Nie wzięłam parasola. W połowie drogi chmura się dosłownie oberwała. Marzyłam aby być już w przedszkolu i zdjąć kurtkę. Rozczarowanie nastąpiło szybko - pocałowaliśmy klamkę, wycieczka. Tak, to jest jak się wagaruje. W Norwegii mówią , że nie ma nigdy złej pogody gdy masz przy sobie dobre ubrania. Jeżdźa na rowerach w deszcz, spacerują, biegają ,dzieci jedzą nawet posiłki na zewnątrz podczas deszczu ... wszystko musi się dziać według planu, a pogoda nie ma na to wpływu. Tak, więc my też według planu, ale nie mojego udaliśmy się do domu nieomalże z deszczem - gdy weszliśmy wyszło słoneczko i przestało padać.
Wczoraj byliśmy na szczepieniu. Wspomnę Wam o tym, bo kalendarz szczepień jest tu inny niż w Polsce. Pierwsze szczepienia dzieci dostają w 3 miesiącu życia: to co w Polsce DTP-polio+Hib oraz refundowaną PKV(przeciwko pneumokokom). Drugą dawkę podaje się w 6 miesiącu życia , a ostatnią w 12. Dodatkowo można kupić i podać np. rotarix. Ja podałam Milanowi, i odpukać, ale za chwilkę skończy rok a nie miał biegunek, wymiotów itd itp. Raz mu się zdarzyło zwymiotować w nocy, i tyle jednorazowy incydent. Polecam. Nie zaszkodzi a może pomóc, wiadomo co jest tu problemem cena. Ale z drugiej strony to na całe życie. Każdego indywidualna sprawa. Według mnie warto brać dobre rady do siebie. Bo o na przykład, nasza siostra w przychodni zawsze nam daje jak się okazuje dobre rady. Tych z przeszłości nie będę przytaczać. Nowa aktualna dotyczyła żywienia. Rozmawiałyśmy o jedzeniu Milana. Ja czasem gotuję mu oddzielnie, gdy nasze jedzenie jest za ostre, za wyraziste. Ona poleciła mi aby dawać mu to samo, ewentualnie nie zje bo nie będzie mu smakować. Ona w ogóle ma pogląd że dziecko same sobie krzywdy nie zrobi. Tłumacząc na tą sytuacje - nie bedzie chciał jeść jeśli raz albo dwa po tym będzie bolał Go brzuszek. Doceniajmy nasze Dzieci. Idac tym tokiem dałam wczoraj Milanowi dosyć charakterny sos z kartofelkami i zjadł ślicznie. Noc ok, brzuszek Go nie bolał. Będziemy praktykować. Wiem, ze Ameryki Owa siostra nie odkryla, ale dla mnie nadal jeszcze troche laika to cenna rada.

niedziela, 22 kwietnia 2012

22.04

Na domiar wszystkiego ... a na usta ciśnie mi się tego złego, dostał Milan miejsce w przedszkolu od 1 sierpnia !!! I co ja mam biedna począć ??? Tak jak Wam pisałam, wysłałam to zgłoszenie bo mijał termin i wyszłam z założenia że nie wiem co będzie od sierpnia, z nadzieją że nie dostanie tego miejsca. Więc oczywiście jak to w życiu bywa, stało się na odwrót. Szybko Wam przedstawię moje stanowisko w tej sprawie. Milan jest mały, będzie miał 1 rok i 3 miesiące równo przekraczając pierwszy raz próg samodzielnego, prawdziwego przedszkola. Dobrze, bo pewnie szybko się zaaklimatyzuje, rozwój Jego będzie inny, będzie miał kontakt z językiem norweskim oraz dziećmi, co idąc dalej nauczy Go podstaw życia w społeczności. Źle i to bardzo źle, bo On będzie taki malutki, i jak Go wyślemy już teraz to będzie to takie mini wyfrunięcie z gniazdka. Będzie w domu od 16 dopiero a nim się obejrzymy pójdzie do szkoły, a potem to już wiadomo .... A ja chciałbym się Nim nacieszyć, pobyć z Nim, w sumie dlatego też między innymi  zwolniłam się z pracy. Z pracy zarobkowej, po za domem, przeszłam na pełen etat w domu, charytatywnie :):):) Jak zdecydujemy się na to przedszkole to mój etat, ten od 8 do 15 albo 16 zostanie całkowicie zredukowany. Kuszące. Co rodzi możliwość podjęcia znów pracy albo rozwoju, np. kursu dziennego. No, i tu też mam mega problem. Motyla noga, jaka ja jestem problemowa !!!  Bo, niby mama nie powinna wypychać dziecka do przedszkola i pozbywać się Go dla swojej wygody. No ale mama powinna też myśleć o sobie. Gdzie ten złoty środek !!!!! Czyżby jeszcze nie tu, nie na tym etapie naszego życia i nie przy tym wieku Juniora. Zapomniałabym, a to już całkowicie miesza mi w głowie. Mianowicie my mamy możliwość chodzenia nadal, do lat 3 do tego otwartego przedszkola , o którym dużo pisałam, tam jesteśmy razem i ile chcemy. A Wy co sądzicie ??? POMOCY !!!!

sobota, 21 kwietnia 2012

21.04

Zadomowiliśmy się. Piszę do Was już spokojna i ułożona, w sensie zorganizowana. Podróż minęła nam dobrze. Milan spisał się na medal i to złoty. Trochę marudził IIego dnia podróży ale to nic. Usprawiedliwiam Go, bo jechaliśmy przypominam ponad 700 kilometrów tego dnia. Dorosłemu się nudzi, i dłuży i ciężko wysiedzieć, a co dopiero małemu dziecku. Zmusiło mnie to do przemyśleń i przed następną podróżą będę optowała bardziej raczej za lotem. Lot 2 godziny, z czego dziecko musi siedzieć na tyłku spokojnie przy starcie i lądowaniu. Pomiędzy może wykazać się aktywnością i nie trzeba Go uziemiać, o ile to możliwe w "niebie". A na ziemii, dokładniej norweskiej pogoda średnia. Niby wiosna. Zmienna. Jak ja. Cieszę się, że znów tu jestem a za chwile wszystko mnie tu denerwuje i jestem na mega mega nie. I wtedy mówię nie dalszej nauce, mówię nie życiu tu. A za chwilę mówię zdecydowane tak. Chyba szukam rozwiązań, motywacji, sensu. Bo mi ciężko. I tak sobie zmieniam i patrzę z czym mi dobrze, z jakim myśleniem się bardziej identyfikuję. Wiecie o co chodzi. Gdy nie wiemy co zrobić i się Kogoś doradzamy i ten Ktoś nam np. odradzi a my dajemy mu argumenty że się myli, że to dobry pomysł i wtedy wszystko jasne na czym nam zależy, jakiego stanowiska bronimy. To ja właśnie sobie teraz tak robię, sama ze sobą ! I nie jest łatwo mi się dogadać ze sobą. W mojej głowie wojna. Milana dom jest tu. Tak sądzę patrząc na Jego zachowanie. Jest grzeczniejszy niż u babci, lepiej je, lepiej śpi, sam się bawi. Ja jestem znów panią domu, na pełnym etacie, zorganizowaną i zaradną. Przez co też pewnie Junior inaczej się zachowuje. W Polsce nie chodziliśmy raczej na ranne spacery przez co był marudny i wymagał ciągłej naszej uwagi. Nie chciało mi się, i patrzyłam trochę na Innych domowników, a może Ktoś go weźmie na ten upragniony spacerek, może Ktoś mnie wyręczy. Bo niby to nie obowiązek, i żadna straszna czynność ale w Polsce tak mam, że mi się nie chce. Tu, wstajemy, jemy i ruszamy. I nie odbieram tego jako obowiązek. Dwa światy i dwie różne mamy Benie w niektórych aspektach życia. Wojtek też ma dom tu. Przekraczamy próg, i On się przeistacza w spokojnego domatora, Jego tempr głosu łagodnieje. A w Pl widzę Go rano i wieczorem. Chociaż mała korekta, teraz bywał częściej w domu. Ja wiem, że On chce zrobić jak najwięcej jak jesteśmy w PL w naszym domu. I rozumiem, bo On to robi dla nas. Głupotą byłoby siedzenie na tyłku z żoną i synkiem, ,a płacenie ludziom za pracę. Czego bardzo by chciało moje serce, ale rozum bierze górę i wygrywa racjonalizm. A wspólne spędzenie paru dni pozostaje na razie moim marzeniem, serio. I czy to nie absurd ???!!! Jesteśmy tu razem, a ja marzę o wspólnych rodzinnych dniach. Bo tu też wiecznie praca. Rozumiem też, z tego żyjemy, to daje nam jakieś perspektywy na powrót do Polski na stałe. Wiecie co, chyba jestem bardzo wyrozumiała :) Taki sens wyczytuję tylko z tego mojego gadania. Och jakie to wszystko trudne i skomplikowane. Albo ... bardzo proste tylko ja sobie to skomplikowałam. Wiadomo, tu chociaż te trzy, cztery godziny dziennie spędzamy cała rodzinką. Bilans jest mimo wszystko na plus. Racjonalnie, a serce .... tęskni. Patrzę na Milana i tęsknię, za wszystkich w Polsce, którzy za Nim tęsknią. We mnie się kumuluje ta tęsknota. Wiem, ciężko to zrozumieć. Są rzeczy, sprawy , których nie da się zrozumieć, trzeba je poczuć. Mi, romantyczce tymbardziej ciężko przyjąć to "na główkę". A jak pomyślę o pierwszych urodzinach Milana ... może na dziś skończę, bo na pewno mi to wywnętrzanie się nie pomoże. Podsumowując. Chciałabym żyć tu, bo na razie tu mamy normalne życie - dom, praca, obowiązki, ale bardzo bym chciała aby byli tu też nasi bliscy, rodzina. Niech nadzieją dla mnie i siłą będzie wizja mieszkania w swoim domu. Może tam będę działała tak jak tu. Wiadomo, nie ma jak u mamy. Ale ja tam wrzucam na kompletny luz, chodzę jak "święta krowa", działa to na mnie destrukcyjnie. A moja przewrotna natura na nawoływania abym posprzątała, coś zrobiła, buntuje się i efekt jest zazwyczaj odwrotny. Ach tam i ze mną i ze mną, bo nas jest dwie, zdecydowanie :):):)

niedziela, 15 kwietnia 2012

15.04

Święta, święta i po świętach. Rok temu byłam niczym wielkanocna kwoka, siedziałam i czekałam na Milana. W tym roku też się wbiłam w świąteczny klimat i byłam niczym wielkanocna baba :) Zawsze przy stole, ociekająca aż z przesytu słodkościami i pysznościami. Ahhh bosko było :) Nadaje jeszcze z Polski, ale jutro pakujemy się i ruszamy do Norwegii. Chyba do normalności jedziemy. Ja wrócę do swojego zdrowego trybu życia :) Ładniej to brzmi i przyjaźniej niż słowo dieta. Mam też braki wiedzy. Więc jak tylko zajadę rozpoczynam poszukiwania nauczyciela. Miałam miesiąc przerwy. Niby dużo i niedużo. Nie wiadomo jak to zakwalifikować. Dużo bo nie używałam, nie praktykowałam norweskiego. Mało, bo co to jest miesiąc. Zleciało jak zwykle bardzo szybko. Ale cieszę się że byłam, że byliśmy. Tu zawsze jest tak fajnie, rodzinnie, miło :) Taka moja Idylla, mój kawałek nieba na ziemi, sielsko anielsko. Tak się tu czuję i tak to wszystko odbieram. Dziwne? Możliwe, często to słyszę. Chyba dlatego, że normalnie tu nie mieszkamy jeszcze, nie mam pojęcia jak ciężka jest sytuacja na rynku pracy i jakie są realia życia. Jestem tu niby u siebie, bo w moim domu rodzinnym, ale jestem gościem. Wpadam i wypadam. Ale chciałabym zadomowić się już tu na stałe, chociaż ... Temat rzeka, na inny post. Już mi "cukier" skoczył. Denerwuje mnie to. Wracając, ale do tej normalności ... to Milan powędruje znów do przedszkola. Będzie może grzeczniejszy. Bo jak popatrzyłam na Niego teraz przez pryzmat innych dzieci to nasz M. do aniołków już nie należy. Wypisał się, na własne życzenie , nie licząc się ze zdaniem matki. A może to tylko ta zmiana otoczenia, ten spryt i cwaniactwo, bo cała uwaga się na Nim skupiała i wyczuł to. Okaże się. Ja w każdym bądź razie potrzebuję i muszę mieć mojego grzecznego Milanka. Przy innym obrocie spraw nie wyjdę nawet do łazienki, helooołłł ja jestem z Nim sama prawie cały dzień tam. Będę informować. Masa zdjęć z Polski w następnym poście. Mały przedsmaczek: