poniedziałek, 27 lutego 2012

27.02

Zima wróciła. Nie na dobre, bez mrozów ale przypomniała o sobie i sypnęła śniegiem. Ba, nie wyszalała się w tym roku. Aż się rano zastanawiałam czy ruszać do przedszkola czy stchórzyć. Jak się okazało po ilości dzieci , nie tylko ja miałam już mega ochotę na wiosnę. Ten śnieg pokrzyżował wszystkim plany i zbił z tropu ku wiośnie. Helołłłłł mamy zimę, jest dopiero 27 luty. No, ale byliśmy w przedszkolu nie daliśmy się przestraszyć i dobrze :) Poznałam tam dziś bardzo fajną babcię Rose z Meksyku :) Kiedyś była już z wnuczką - śliczną Tarą w przedszkolu, zapadła mi w pamięci. Potem widywałam ją w parku, uśmiechałyśmy się do siebie, wymieniałyśmy hei hei i tyle. Dziś przyszły znów do przedszkola. Babcia Rosa od razu podeszła do nas i po standardowym hei hei poleciały inne pytania i zdania, wiadomo jak to w przedszkolu - najpierw o dzieciach :) Ja od razu wyjawiłam prawdę, żeby mnie nie zawstydziła jakimś kosmicznym pytaniem, że uczę się dopiero norweskiego. Okazało się, że Babcia Rosa też się uczy :) Bardzo mnie ośmielił ten fakt. Ja, młoda boję się porażki, że coś powiem źle, że nie zrozumiem. A tymczasem starsza kobieta stara się, próbuję i nie patrzy na innych. A to chyba jest tak, że młody powinien być ciekawy świata, nie bać, nie wstydzić. A starszy osobnik będący już autorytetem , z bagażem doświadczeń, znający doskonale swoją wartość winnien się wystrzegać błędów. Zaimponowała mi. Na początku krótko zdawkowo odpowiadałam na Jej pytania, a potem się rozgadałam. Nie szło nam tak źle, w przypadku trudności wspierałyśmy się gestykulacją i pantomimą . Dogadałyśmy się, więc nawet super :) Będę mówić. Zauważyłam że mam duży rezerwuar słów ale mam barierę i naturalny strach przed ewentualną zła wymową czyli popełnianiem błędów. A Babcia Rosa ??? Zero, potem już zagadywała równie śmiało do innych kobiet. Brawo dla takich postaw. I warto brać przykład, ja biorę. I mam nadzieję, że częściej będę spotykać Babcię Rosę :) Bo dla mnie łatwiej prowadzić konwersacje z Kimś kto się uczy, Kto jest na moim poziomie niż z perfekcjonistą, nie padła bynajmniej prośba ode mnie  przy niezrozumiałym pytaniu: Could You speak english ??? A to sukces :) Malutki ale pomału, pomału i się nauczę. Z wiekiem człowiek mądrzeje. Wczoraj obchodziłam 27 urodziny :) Jak można było się uczyć i w sumie powinno się tylko to robić, bo nie miałam żadnych innych obowiązków za czasów szkoły czy to podstawowej czy liceum to zawsze było coś innego ważniejszego do zrobienia a na pewno ciekawszego :) Teraz ambicja przeze mnie przemawia a chęć rozwoju intelektualnego sięgnęła zenitu. 
No właśnie wczoraj miałam wspomniane urodziny :) W związku z tym w sobotę pojechaliśmy do centrum, abym mogła wybrać sobie prezent od moich chłopaków. Wybór miałam zakrojony tylko do jednego sklepu The Body Shop. Nie wiem czy znacie, w Pl chyba nie ma tych kosmetyków, są na allegro ... chyba. Uwielbiam je. Kiedyś dostałam coś z tej serii na prezent i zawsze mi było szkoda kupić sobie ponownie bo do tanich nie należą. Okazja nadarzyła się teraz :) Dziękuję. Niestety, pomimo tego iż mieliśmy iść tylko po prezent udałam się również do sklepu odzieżowego. I lipa !!!! Żałuje. Chwyciłam spodnie o dwa numery mniejsze i popędziłam do przymierzalni. Nawet mi się nie podobały, chciałam sprawdzić jaki efekt przyniosła moja dieta i ćwiczenia. Nie zmieściłam się :( Najpierw był mega wnerw, wyładowany na Wojtku - bo niby że za wolno chodzi. Zdenerwowałam się na swoją głupotę, bo mogła wziąść o rozmiar mniejsze, Wojtek mówi że na 100% bym weszła, oraz na to że tak się momentami męczę, odmawiam sobie, a tu klops !!! Potem, już w samochodzie nerwy mi się skropliły, łzy mi same leciały. Było mi tak bardzo bardzo smutno i przykro. Bo chcę, staram się a chudnę bardzo opornie i powoli. Walczę z każdym kilogramem indywidualnie. Uwielbiałam kiedyś brokuły, kalafior, i inne gotowane warzywa - teraz mam dość, mam przesyt. A przede mną jeszcze długa droga. Miałam zawahania w sobotę czy jest w ogóle sens. Odnalazłam go. Ale nie wiem czy nie skończy się to jakąś durną dietą. Których nie popieram i uważam że to głupota, bo efekt jo jo gwarantowany. Ale chyba jestem w takim momencie , ze potrzebuję szybkiego spadku wagi albo nici z tego wszystkiego. Zobaczymy. Na razie układam sobie to w głowie na nowo i się sobie bardzo przyglądam. Wojtek mówi, że schudłam i jestem na bardzo dobrej drodze ku wadze sprzed ciąży. Ja widzę to i nie widzę. Jestem nie obiektywna. Potrzebuje obiektywnej opinii Kogoś kto mnie dawno nie widział. A to zdarzy się dopiero za trzy tygodnie, jak polecimy do Polski. Więc ... muszę dać z siebie wszystko.
Wracając po raz trzeci chyba do urodzin. To był to bardzo miły dzień. A wieczorem, w momencie gdy już byłam pewna że nic się nie wydarzy - zabrakło kartofli :) Mąż pojechał i wrócił z przepięknym bukietem białych róż. Zaskoczył mnie całkowicie. Miło było. Dziękuję również Wszystkim umilającym mi ten dzień swoimi życzeniami i pamięcią ;)
Porcja weekendowych fotek: 
Not perfekt, but very close











Zapomiałam dodać, że w niedzielę odwiedzili nas znajomi :) Jedni z małym Brzdącem. Mimo naszych chęci, aby chłopcy spędzili ten czas wspólnie, mieli okazję się może nawet i razem pobawić, Oni postanowili wspólnie ale uciąć sobie drzemkę. Przespali prawie całą wizytę:


sobota, 25 lutego 2012

25.02

Mowa jest srebrem, milczenie złotem. Nie wytrzymałam, powiedziałam co myślę. Pisałam że tu zapewne się wypowiem na temat kursu szybciej niż myślę, a poszłam o krok dalej i się wypowiedziałam publicznie i to na kursie !!!  O masakra. Głupi, głupi język !!! Kursanci zaatakowali trochę naszego nauczyciela, że za szybko idzie z materiałem, że nie rozumieją itd itp. W czwartek spotkaliśmy się z Jego lekkim poddenerwowaniem z tego powodu, powtórzeniem całego materiału a zwieńczył to test. Obnażył pretensjonalnych uczniów. Okazało się, że co Niektórzy nie rozumieją min tego że ja to jeg, a wy to dere czy też budowy zdania np. gdzie ma być zaprzeczenie. Wywiązała się dyskusja. Słuchałam. Ale gdy nadal słuchałam argumentów, że za szybko że za dużo. Jako była nauczycielka przemówiłam. Dosłownie przemówiłam - wszyscy patrzyli na mnie i na pewno myśleli ... a wolę nie myśleć co Oni sobie myśleli. Krążę i krążę wokół tych moich znamiennych słów a jeszcze nie napisałam co mi ślina na język przyniosła i co chlapnęłam bez namysłu. Otóż, powiedziałam, że ja jestem chyba obiektywna bo dołączyłam do grupy i jedyną rzeczą jakiej nie rozumiem to ich pretensje, bo takich rzeczy typu: odmiana przez osoby, słówka trzeba się nauczyć, tu nie ma nic do rozumienia. Ja ?? :) Z tego miejsca pozdrawiam bardzo serdecznie wszystkie moje the best koleżanki z "licealnej" ławy: Ewę, Milenę, Kamilę, Karolinę, Monikę oraz Agę :) I usłyszałam, o dziwo od kobiet : jednej bezdzietnej, drugiej dzietnej a nawet już chyba w roli babci, że mi to łatwo mówić bo ja sobie siedzę w domu. No, przecież, nie zauważyłam. Ja głupia, widzę to wiecznie w jakimś durnym świetle, że wychowywanie małego dziecka plus prowadzenie domu to praca na dwa etaty, tego trzeciego nocnego nie odczułam, a teraz Milan przesypia już całą nockę. Gdyby powiedział to jakiś znieczulony, weekendowy w przenośni albo tylko wynikający z uwarunkowań genetycznych tata to jeszcze bym to zrozumiała. Bo głupi, a z debilizmem się nie dyskutuję :) A w tej sytuacji nie rozumiem. Idąc ich tokiem myślenia, powinnam mieć do Nich pretensję bo ja nie rozumiem co Oni do mnie powiedzieli. Ale ja się zrobiłam znieczulica. Nie przejęłam się tym na żywo. Po pierwsze niech każdy sobie mówi co myśli, ja powiedziałam inni też mogą. Po drugie mam cel, nauczyć się dla siebie i dla mojej rodziny. Oni są najważniejsi, Milan, My, nasza rodzina i nasi bliscy. A po trzecie powierzchowne opinie ludzi, którzy mnie nie znają mnie nie obchodzą. Piszę o tym tu na blogu, bo to ciekawa i żenująca historia i fakt wczoraj gryzło mnie to trochę, że mogłam przemilczeć. Bo nic to nie zmieni przecież, oprócz mojego wizerunku w Ich oczach, sorry zapomniałam.
A Milanek :) Jak już wspomniałam przesypia całą noc od czterech dni, wstaje koło 8 :) Jest bardzo śmiały, zabawny, uwielbia być wśród ludzi, zaczepia, zagaduje. Myślę, że to duży wpływ przedszkola. Pierwszego dnia na piosenkach siedzieliśmy z boku i co chwila M. wydawał z siebie okrzyki na znak protestu, że za głośno, że za gwarno. Po dwóch tygodniach śmiało raczkuję na środek kółka, cieszy się, próbuje bić brawo - co jest bardzo komiczne, naśladować dzieci, podchodzi do rodziców i chyba lubi być w epicentrum. I jak na przedszkolaka przystało jest  pasjonatą książeczek. Miłego weekendu :)

czwartek, 23 lutego 2012

23.02

Dla dzisiejszego posta nie mam innego początku i nie wyobrażam sobie aby mógł się zacząć inaczej: STO LAT dla mojej siostry :D:D:D Ma dziś urodziny :) Odpuszczę Wam kolejnych moich życzeń dla Niej :) Lubię ten dzień. Dziś jesteśmy daleko, nie ma celebrowania, świętowania ale i tak lubię ten dzień. Rok temu udało nam się być razem. No prawie, bo dzień później zawitaliśmy do Polski. Ale jakie było zaskoczenie :) Moja rodzina nic nie wiedziała że przyjeżdżamy. Mamę zaskoczyliśmy w pracy, Martę na ulicy. Pomyślała sobie - o jakiś samochód na obcych tablicach, fajnie do kogoś przyjechała rodzina, z rozżaleniem. Za chwilę samochód zatrzymał się przy Niej, myślała że po informację a tu Niespodzianka !!! :) Ja sama byłam zaskoczona, że jednak udało nam się jechać. Samochód Wojtek odebrał dzień przed wyjazdem. Do końca nie mieliśmy pewności czy on będzie. Mi skakało ciśnienie. Lekarz był gotów kierować mnie do szpitala, byłam pod koniec 7 miesiąca. Uratował mnie brak innych objawów zatrucia ciążowego. Musiałam monitorować ciśnienie. Dzień przed wyjazdem dostałam zgodę lekarza na wyjazd i to na piśmie :) Unormowało się. Tak było rok temu. Nie do wiary !!! Rok temu przywieźliśmy z Polski wózek, łóżeczko i masę innych rzeczy dla Milana. Szybko potem pojechaliśmy po dużą szafę i co się dało to tam schowaliśmy, bo nie mogłam na to patrzeć. Tak bardzo nie mogłam się doczekać - kiedy ruszę z tym wózkiem, kiedy ubiorę te słodkie malutkie ubranka, to mnie najbardziej kręciło. Dziś ... W myślach mamy już spacerówkę, a te ubranka ... w grudniu ostatni raz oglądałam z niedowierzaniem że On był taki malutki :) Choć do jednych wracam często, leżą w szafie choć inne już dawno w katonach - te w których przyjechał ze szpitala. Czas leci, dzieci rosną, my ciągle tacy młodzi :):):) Prawda, Marta ??? :)  Wracając do 2012 konkretnie dnia dzisiejszego jakże wspaniałego 23 lutego to ja zdrowa, Milan ma katar i nowość Wojtek ma katar. A co :) Przypomniało mi się że mamy inhalator, więc poszedł w ruch. Ale nie mogę powiedzieć że robimy inhalacje - próbujemy robić i dosłownie poszedł on w ruch, Milan Go wprawia w ten stan. Ale jest dobrze, dajemy radę, umiemy jeszcze przechytrzyć nasze dziecko, tu koko tu muuuu muuu tam gdzieś Milanka baby robią fluku fluk z noska, i idzie raczek a niepostrzeżenie tata podtyka inhalator pod nos. Spółka do zadań specjalnych. Chodzimy do przedszkola, nie patrzymy na katar, bynajmniej nasz, bo w Przedszkolu wszystkim dzieciom obserwowałam nosy. Puenta, Z katarem jest jak z Mambą, Każdy ma. Więc rano, wybierając się do przedszkola, standardowo najpierw ubrałam M., siebie ekspresowo, otworzyłam drzwi i poszłam wystawić wózek. Zawsze tak działam. Trochę dłużej mi się zeszło dziś, bo sprzątałam powierzchownie furę. Wracam a mój Mali siedzi na zaspie :):):) Wybrał się sam na spacer. Nie dziwie się, u nas robi się wiosna :) Cały tydzień mamy na plusie. Jest super, pojawiają się nawet pąki na drzewach. Aż szkoda, że taka krótka ta zima była. M. tak bardzo lubi saneczki i śnieg- jeść :) A chodniki już w większości czarne. Zastanawia Was ta zaspa ??? Niestety, trochę poczekamy na suchy ląd przed mieszkaniem ale taras mamy już prawie odmrożony. 
Chciałam dodać jakieś foto na koniec, jak to mam w zwyczaju. Niestety nic na czasie nie mam. M. mi utrudnia skutecznie cykanie. Jest już tak szybki i bystry że moment i jest przy mnie i chwyta za aparat. Ale znalazłam super zdjęcia i pasują do tego posta, do wspomnień jak ulał :) Ja patrzyłam codziennie rano na wózek z tęsknotą i niedoczekaniem i marzyłam i myślałam, Wojtek smażył naleśniki dla Milana :) Nie doczekały. Ba, dwie buzie do wykarmienia były wtedy na stanie :ja i W. W tym ja miłośnik naleśników, więc wciągnęłam. Musiałam bo to dla Juniora były, a teraz co mnie za to spotkało: dieta i ćwiczenia. Ehhh ...  Zdjęcia z 10 lutego 2011 roku, te Milankowe to te malutkie na osobnej patelni.




niedziela, 19 lutego 2012

19.02

Weekend ? Nie zauważyłam. My na froncie :( Ja i Milan walczymy z katarem. Z tym że Milan miał wersję light, prawie już pokonał wroga. Ja od tygodnia wygrywam małe bitwy typu ból głowy, ból gardła ale całej wojny jeszcze nie wygrałam. Wróg zaatakował w przedszkolu. Ale nie z zaskoczenia, byłam na to przygotowana. Skoro pełno było usmarkanych dzieci, taka ich "kultura". Nie podoba mi się to, ale ponoć gdy, nie można pokonać wroga najlepiej się z Nim zaprzyjaźnić. Sens jest taki, że będziemy chodzić do przedszkola, bo nie sposób trzymać Milana w domu skoro tam zawsze się trafi jakieś dziecko z infekcją. Oni na to nie patrzą. A oto Mój malutki przedszkolaczek z ośmioma zębami, zapominałam dodać, tak się skupiłam ostatnio na sobie:
 Wojtek też na wojnie :) Walczy ... z salonem fryzjerskim, z tęsknotą bo świt Go wygania a noc przygania, oraz brakiem czasu. Jestem mamą na pełnym etacie od piątku rana. Wojtek wraca jak Milan śpi. Wczoraj prosił żebym przetrzymała Juniora aby mógł chociaż chwilę z Nim spędzić. Było ciężko. Cały dzień sami w dodatku w domu, zakatarzeni, Milan nie pospał bo w domu spał, ja muszę się uczyć - ale o tym w dalszej części notatki. Batalia. W związku z tym dziś pojechał W. na 7 do pracy aby wrócić wcześniej. To Jego praca rozumiem, ale mój brak czasu na naukę w tym wszystkim. Właśnie nauka. Więc kursu nie oceniam - jeszcze. Jak mówią "nie chwali się dnia przed zachodem słońca" :) Z tym że w tym przypadku na razie o pochwałach nie ma co mówić. Dlatego nie oceniam, zobaczymy jak będą wyglądały pozostałe lekcje i co ja z nich wyniosę. Jedno jest pewne i tego się nie da ani odwołać ani podważyć - dużo, bardzo dużo nauki przede mną w domu. Dodam tylko dla jasności, że kurs to dla mnie nie tylko nauczyciel to także uczestnicy mobilizujący i angażujący się w zajęcia albo siedzący aby siedzieć, czekający tylko na przerwę. Pewnie nie wytrzymam i rozpiszę się prędzej niż myślę na ten temat, ale póki co cisza. . Czasem łatwo wyciągnąć powierzchowne wnioski i Kogoś obrazić. Dlatego muszę poobserwować, wczuć się w ten klimat :) To nara, Milan śpi, idę się uczyć.

czwartek, 16 lutego 2012

16.02

Poniekąd muszę edytować mój ostatni post :) Ale uczynię to w ten sposób, że napiszę nowy. Zmiany. Dziś już zaczynam kurs. Inny, i właściwie nie zaczynam a dołączam do grupy bo już wystartowali. We wtorek z rozbiegu zaczęłam szukać książek na kurs ten weekendowy (już nieaktualny). Po sprawdzeniu cen w księgarniach, uruchomiłam portal Polaków w Norge. Znalazłam zestaw w bardzo przystępnej cenie, zadzwoniłam, umówiłam się, wieczorem pojechaliśmy. Rzeczywiście książki nowe, nieużywane. Zdziwiłam się ale przede wszystkim ucieszyłam bo to z korzyścią dla mnie. Nawiązała się rozmowa, okazało się że dziewczyna sprzedaje książki bo sytuacja zmusza ich do wyjazdu a tyle co zaczęła kurs. Ot to mi się od razu na te magiczne teraz dla mnie słowo kurs zapaliła żaróweczka :) Ona odchodzi bo musi, chwali i żałuje więc może ja na Jej miejsce się wkręcę. Udzieliła mi informacji, dała numer - głodna wiedzy zadzwoniłam. Kurs ten ma być bardziej intensywny, nauczyciel zakłada większą ilość materiału do przerobienia, tzn więcej zadań do domu, większe wymagania - mam nadzieję. Tyle od strony dydaktycznej, jak będzie okaże się. Jeśli chodzi o godziny zajęć. To ten ma się odbywać dwa razy w tygodniu w tym samym wymiarze godzin. Ale na cały kurs wychodzi tych godzin więcej niż na weekendowym - dłużej trwa. Zajęcia w poniedziałki i czwartki. To plus, bo na weekendowym sobota i niedziela , co wiąże się z zapewne nie zadawaniem dużej ilości materiału do domu w sobotę, tylko w niedzielę. A tu wymagać będzie zawsze, i jest więcej czasu do utrwalenia sobie przerobionego materiału. Z Milanem czy to byłby weekend czy wieczór zostawałby i tak Wojtek, więc tu nie było plusów ani minusów w wyborze. Chociaż jest jeden wielki plus dla Wojtka. Ja będę wracać po 21, więc przed Nim samodzielne kąpanie Juniora. Mnie sytuacja raz zmusiła do tego. Zawsze kapiemy Go obydwoje. W weekendy byłabym wieczorem w domu. Ale mówi żebym na to nie patrzyła, da sobie radę. Ja wiem, że wykąpanie dziecka to nie jest wielki wyczyn, ale jak zawsze się to robi we dwoje - jest komu podać ręcznik, komu podnieść, podać pampersa, piżamkę. Wchodzi w krew taki schemat. Jeśli chodzi o sprawy materialne, to ceny kursów są przybliżone. Z tym, że na tym tygodniowym jest większy wymiar godzin w tej cenie. Ale , że 4 albo 5 lekcji się już odbyło, to ja wynegocjowałam inną cenę :) Dostałam zniżki prawie połowę :) Więc rzecz jasna że idę na kurs w tygodniu i to już dziś !!!  W związku z tym że kurs się już zaczął, to muszę przerobić sama 4 rozdziały. Dwa już pochłonęłam wczoraj. Zostały dwa. Nadrobię przez weekend. Ale już dziś jest kartkówka z tego materiału. Więc zmykam sobie odświeżać wiedzę którą kiedyś sama w domowym zaciszu sobie do głowy wbijałam - i wiecie co zaskoczyłam się bo dużo pamiętam.
Mała korekta odnośnie Walentynek. Mój mąż obszedł to święto. Na szczęście dostałam malutki bardzo wymowny bukiecik. Dla Niego to tradycja, nieważne że komercyjna, że zapożyczona ... dla Niego to prawie na równi z Dniem Kobiet. Długo o tym debatowaliśmy. Zdziwił się, że mam teraz poglądy anty skoro byłam zawsze pro. I wiecie co ? Zabrakło mi argumentów na tą moją antywalentykową tezę. W związku z tym za rok chyba będą u nas Walentynki :)

wtorek, 14 lutego 2012

14.02

Walentynki :) Serce mi się raduje :):):) Mam taki swój "One moment in life" jak śpiewała Whitney Houston [*]
 Dostałam maila :) Mam miejsce na weekendowym kursie :) Jestem mega szczęśliwa. Wczoraj wysłałam maila, dziś dostałam info że mają miejsca wolne jeszcze,w sobotę zaczynam :):):) Mam wychodne :) Aż chce mi się tańczyć z radości  ...

Lubię takie szybkie akcje :) Bez skojarzeń. A Walentynki ? Nie obchodzę. Nie wiem jak mój mąż jeszcze się z Nim nie widziałam dziś, ale chyba też nie obejdzie latoś ... tzn obejdzie się bez zbędnych ceregieli, miłostek, serduszek, kwiatuszek i tym podobnych. Kiedyś byłam bardzo pro. Pro ku spędzeniu miło dnia, obdarowywaniu tudzież może nawet zaskakiwaniu...oczywiście pozytywnie. Ale, to nie o to chodzi w perspektywie wspólnego życia. Miłość trzeba pielęgnować codziennie. Codziennie dawać sobie oznaki owej i dowody. Teraz doszłam do wniosku, że to nie sztuka dać kwiaty a już na pewno nie bieliznę i jakieś durne koronkowe haleczki w walentynki. Temu mówię zdecydowane nie !!! Zresztą czy Ktoś wyobraża sobie mnie w takim ustrojstwie ociekającą romantyzmem ? :) Czy bardziej wyczytujecie ze mnie romantyczkę - marzycielkę w rozciągniętych piżamach w misie, kaczuszki czy gwiazdeczki, nieważne,której oczy się szklą gdy patrzy na swych chłopaków przytulonych ? Zdecydowanie romantyczka-marzycielka to bardziej ja. Do tego trzeba dorzucić jeszcze moje zamiłowanie do minimalizmu :) i to nawet do granic absurdu. Kiedyś, z dwa tygodnie temu W. przyniósł mi kwiaty i pizze na kolację (Romantyzm) a ja myślałam że eksploduję ze złości, bo nie poinformował mnie o tym i wpada mi tu z tym całym anturażem ucieszony a ja ugotowałam obiad. To Ci mi i niespodzianka :) Małe słowa, gesty, czyny ...malusie malutkie a nie wielkie bukiety i piękne monologi, zdania wyuczone,powtarzane, ciągle te same. Mantra. Dużo mam, dużo też wymagam i dużo chcę, ale wydaje mi się że też dużo daje. A z drugiej chcę tak mało - małych słów, gestów, czynów ale prawdziwych z serca, samodzielnych, nie wymuszonych(Romantyczność). Złotym środkiem byłoby dostawanie tego co się dało. No, i dobra z okazji tych komercyjnych Walentynek tego Wam życzę :) Oko za oko, ząb za ząb :) Romantyczka hahahaha.
"Bo twoja miłość jest moją miłością
A moja miłość jest twoją miłością
Żeby nas rozdzielić, potrzeba wieczności
Nawet więzy Amistadu nie przytrzymałyby nas":

Z innej bajki :) Byliśmy dziś też w przedszkolu. Milan dziś był już zuchem. Pamiętał zabawki, zasuwał ile fabryka mu dała czytaj uwarunkowania genetyczne do koników na biegunach. Z ganku wyruszył na 4 sam do jadalni, bo słyszał tam dzieci zapewne :) Uśmiechał się, piszczał z radości, wściekał, czuł się swobodniej. Matce romantyczce szkliły się oczy. Kolejny krok do przodu naszego Potomka. Atmosfera wśród mam też była dziś inna. Dialogi same się nawiązywały, było przyjaźnie i miło. Aż szkoda, że teraz pójdziemy aż w poniedziałek, bo w czwartek jest bal karnawałowy. Odpuszczamy. Za głośno będzie dla M. i za gwarno. Sądzę.

poniedziałek, 13 lutego 2012

13.02

Wróciliśmy właśnie z przedszkola. Milan usnął w drodze powrotnej i pewnie pośpi trochę ... mam czas dla siebie :) To była nasza Isza wizyta w otwartym przedszkolu. Zdam relację od A do Z. Jak się okazało do przedszkola mamy 15 minut pieszo. Super. Jednak Milan zdążył usnąć, dałam mu więc pospać trochę dłużej. Po czym musiałam Go obudzić. Weszliśmy. Już w "ganku" przywitała nas pani opiekunka 1. Zajęła się M. ja się mogłam rozebrać, rozejrzeć co gdzie do czego - obczaić bazę. Junior w tym czasie - obudzony to po Isze, po IIgie w nowym miejscu w nowej osoby - płakał. Dlatego szybciutko przeszliśmy w mym zamyśle do sali, do zabawek, do dzieci, ale nie. Najpierw lista - gdzie każda mama (bo tatusiów nie było) musi wpisać swoje oraz swej pociechy imię, numer telefonu i uiścić  bardzo symboliczną opłatę - 20 koron (prawie bochenek chleba). Dzieje się to w kuchnio- jadalni. Na ścianie wisi regulamin przedszkola, głównie odnośnie funkcjonowania:
- godziny i dni otwarcia - w naszej placówce od 8:30 do 14 poniedziałek, wtorek, czwartek,
- w przedszkolu mogą przebywać dzieci od lat 0- cytuje do 3, pod obecnością rodzica,
- o godzinie 10:45 w świetlicy są śpiewane piosenki,
- po spiewach, ok. 11:15 zaczyna się lunch. Rodzice są zobowiązani do przyniesienia i przygotowania posilków dla swego dziecka. Przedszkole zapewnia kawę, herbatę oraz owoce. I to z autopsji piszę -na bogato :) Każdy sprząta sam po sobie. Jest zlew, zmywarka, płyn do mycia naczyń, trzymają standardy a ponad to szczotka i mop w przypadku małych Brzdąców. 
- zasada o sprzątaniu po sobie obowiązuje na całym obiekcie, tzn zabawki też trzeba odkładać na miejsce po dziecku,
- nie można spożywać żadnych posiłków w salach zabaw ani nic pić, co odnosi się też do dzieci.
Tyle zrozumiałam i zapamiętałam. Mam nadzieję że nie złamaliśmy żadnych przepisów z Milanem przez niezrozumienie :) Więc poszliśmy dalej : sala zabaw Isza chyba bardziej dla małych dzieci. Bo leżą tam maty piankowe, jest bezpiecznie. Chociaż ... Milan zaliczył tam kawałek podłogi z "baranka" i rozwrzeszczał się strasznie, bo spadł z konika na biegunach niefortunnie akurat na podłogę. Ale pomimo tego incydentu to jest to miejsce najbezpieczniejsze dla takich smarków malych. Można przynieść zabawki z drugiej sali,  gdzie jest tłoczo. Zdecydowanie za dużo osób tam było na metr kwadratowy, do tego masa ale to uwierzcie mi masa zabawek, meble, stół i krzesełka dla dzieci -gdzie odbywają się zajęcia plastyczne, no i sami zainteresowani, dusza przedszkola - dzieci, bawiące się, biegające, wściekające i nie patrzące na innych przeważnie. Tłok. Ciężko wygospodarować nam tam było jakiś kawałek podłogi. Milan też nie czuł się tam chyba dobrze. Ogólnie mało zauważyłam oznak radości na jego twarzy, za to zdziwienia, zainteresowania owszem i to masę. To wszystko było nowe. Iszy raz tyle dzieci, tak blisko i tak różne. Był chyba w szoku, więc zabraliśmy zabawki i daliśmy nogę na salę Iszą. Tam jest zdecydowanie bezpieczniej dla takich nieporadnych, uczących się życia w społeczeństwie, nieświadomych zagrożeń dzieci. A i dla nas, mam jest miejsce - kanapa. Wpasowałam się więc i obserwowałam. M. czuł się tu zdecydowanie lepiej. Asymilował się z otoczeniem, zagadywał, zaczepiał. Bardzo wzbudzały zainteresowanie w sobie dzieci nawzajem. Dotykały się, goniły, a gdy pojawiał się starszak od razu odwracały główki w jego kierunku i patrzyły z fascynacją co On potrafi :) Było miło. Może nie czułam się tam przewspaniale, ale będziemy chodzić ze względu na Milana. Dziwna trochę atmosfera tam panowała - ciszy wśród mam. Rozmawiały ze sobą tylko te mamy które już razem przyszły, więc zapewne koleżanki, reszta milczała :) Z jednej strony każda była zaabsorbowana swym dzieckiem z drugiej w kraju gdzie ludzie uśmiechają się do siebie na ulicy, zagadują, są życzliwi i z natury przyjaźni to jakoś takoś dziwnie. Nadeszła jednak pora na przełamanie ciszy. Mianowicie przysiadła się do nas mama , która też była tam po raz Iszy i jako nowicjuszki postanowiłyśmy zamienić ze sobą parę słów. Strzeliłam też mega gafę :) Zrobiło mi się glupio i już nigdy więcej tak nie powiem, nigdy !!!!! :):):) Już przy wyjściu w owym ganeczku poprosiła mnie jedna z mam abym zerknęła na Jej synka. Nawiązał się dialog podczas ubierania pociech i ja rzeczę tak : A pani Synek ile ma miesięcy, 8 czy 7 ??? A Ona mi odpowiada że tak samo jak mój 9 i pół. Zrobiło mi się głupio. Jak się okazało 3 dni różnicy między nimi, ale kolega ów nie raczkował jeszcze tylko pełzał i był dużo mniejszy. Dlatego tak przekalkulowałam sobie te miesiące, nie jest to moja mocna strona jak widać. Więc uśmiechnęłyśmy się, zebrałam Milana, pożegnałam się i chodu. Tak oto minął nam Iszy, na pewno najbardziej emocjonujący dzień w przedszkolu. Ale to nie koniec atrakcji. W sobotę zapewniliśmy Milanowi więcej atrakcji. To był przedsmak poniedziałkowej wizyty w przedszkolu :) Byliśmy w Hoppeloppelandzie:) Wielkim małpim gaju :) to macie odnośnik do paru zdjęć http://www.hoppeloppeland.no/pages/photos.aspx. Raj dla dzieci i dla rodziców :) Dla naszego Juniora mało było atrakcji z których mógł skorzystać ale uciecha dla oka była nieziemska :) Na pewno wrócimy tam i to nie raz,gdy będzie starszy. Masa atrakcji !!!! Dzieci szczęśliwe biegały, rodzice siedzieli z gazetami bądź mogli spokojnie i milo spędzić czas no raj na ziemii ... wszyscy szczęśliwi, idylla . I to wszystko za bardzo przystępną cenę. Chociaż trochę byłam rozczarowana, zważywszy na fakt że jechaliśmy tak 30 km w jedną stronę a byliśmy może pół godziny, bo naprawdę nie ma rewelacji dla takich Brzdąców. Pewnie dlatego dzieci do roku wchodzą za darmo, tak samo jak i wszyscy dorośli czytaj opiekunowie. A ja chciałam tak bardzo zapewnić Milanowi masę radości i zabawy, nie wiem czy nie to samo miał by w pobliskim MC Donaldzie w kąciku dla dzieci :) Dla porównania zajechaliśmy. Tu z koleji opcji dla M. nie było żadnych. Ale dostał pierwszy w życiu zestaw Happy Meal :):):) Ze smakiem zjadł frytki i nuggetsy :) Królowały frytki, po 3 po 4 do buzi i pełne garści a potem wszystko na podłodze lądowalo. Precedens przerwałam i schowałam pyszności. Teraz też przerywam i dodam tylko że czekam nadal na maila z kursu ALE znalazłam sobie tez nowy weekendowy i też czekam na odpowiedź. Na tym drugim bardzo bardzo mi zalezy. Weekendy to chyba najlepsze wyjscie dla mnie na edukacje. Ogólnie weekendy są takie wychodne :) ja będę miała super wypas jak się okaże że mają miejsca jeszcze bo będę miała wychodne co tydzień w sobotę i w dodatku niedzielę :) Ha !!

















czwartek, 9 lutego 2012

9.02

Dom, spacer, zakupy, dom, obiad, chwila relaksu, ćwiczenia, kąpiele, łóżko. I tak wkoło. I mimo tego że większość czasu jesteśmy w domu to nie mam czasu :/ Mam za to dużo na głowie. Jak wiecie zwolniłam się w końcu z pracy, po tych wszystkich przemyśleniach,  dylematach, porównaniach, rozmyślaniach podjęłam ten krok a po poczułam się bardzo szczęśliwa. Niestety chwilowe było to szczęście. Teraz przede mną papierki, dokumenty, urzędnicy, prawa duże i te pisane małymi literkami zwane kruczkami. Zaczęło się, staram się o zasiłek dla bezrobotnych. Oraz o opiekuńczy zasiłek, który mi przysługuje z tej raccji że narazie nie posyłam M. do przedszkola. Chociaż ??? Pani urzędniczka X sugeruje mi że powinnam mieć miejsce dla Juniora w przedszkolu, bo skoro jestem na zasiłku to notabene staram się o nową pracę i szukam jej. Więc powinnam być dyspozycyjna = dziecko w przedszkolu. I powinnam okazać zaświadczenie z instytucji że dziecko faktycznie tam przebywa. Ewentualnie po długim dialogu - zaświadczenie od osoby prywatnej że jest w stanie gotowości podjąć opiekę nad Milanem. Natomiast pani urzędniczka Y nic takiego nie zasugerowała , a nawet wyraziła swoją aprobatę, że zwalniam się aby nauczyć się języka i znaleźć nową pracę i dla Niej logiczne jest że dziecko w takim układzie zostaje ze mną, na razie. Ja, natomiast jestem już głupia :( I chyba taką będę udawać. Złoże dokumenty, które kompletuję i wypełniam. Na zasiłek dla bezrobotnych i opiekuńczy i poczekam na finał. Mamy czwartek, a ja od poniedziałku dzwonię, chodzę i szukam mądrych rozwiązań i wyjaśnień. Bo, ludzie tak robią. Jakoś im to wszystko idzie sprawnie, ale nie mi. Mi sie zawsze trafi jakaś negatywna pani X. Jak mój mąż miał zredukowany czas pracy i musiał tymczasowo iść na zasiłek dla bezrobotnych to też były schody. Dostał decyzję odmowną. Pierwszą - napisałam odwołanie. Drugą - napisałam drugie odwołanie i tak do sztuk 4. Trwało to 3 miesiące. De facto bez dochodów. Na szczęście wtedy jeszcze ja pracowałam. W końcu przyznali nam rację, a ja cały czas od początku popierałam swoją tezę że należy się mu ten zasiłek tymi samymi argumentami. Nie wiem co się stało, że w końcu zrozumieli i przyznali pieniądzę, a nawet wysłali 3 miesięczne wyrównanie. Teraz czeka mnie chyba taka sama przeprawa. Ale nie mam na to najmniejszej ochoty !!!! Tyle, na ten temat bo już mi się cukier podniósł :( Denerwuje mnie to strasznie !!! Ale są też dobre wieści w tym tygodniu :) Po roku czasu i 9 miesiącach brania żelaza w różnych konstelacjach z innymi witaminami - obowiązkowo C oraz z grupy B w końcu mam dobre wyniki krwi :):):) Żelazo wzrosło mi trzy krotnie !!! A moja droga wyglądała tak :  co miesiąc ewentualnie co trzy badania krwi - 4 probówki, i w zależności- wyszły złe -rutyna, brać dalej żelazo, ale inny preparat z innymi witaminami, wyszły w miarę - odstawić preparaty na tydzień, powtórzyć badanie. I tu już nigdy nie było w te albo we w te - zawsze złe. Więc znów konsultacja i kolejna kombinacja. Na początku to luzik,  problemy zaczęły się po roku. Gdy organizm się przyzwyczaił do dawki witamin a trzeba było odstawić je na tydzień przed badaniem. Czułam się ospała, zmęczona, słaba - bez życia. Ale opłacało się :) Wyniki wyszły dobre. Uzupełniam się powoli. Teraz mam tylko kiepski zasób witaminy D ale tą witaminę D to ja mam dosłownie w D :):):) !!! Bo to jest mały pikuś :) Szczególnie teraz gdy jest pochmurno, mało promyków słońca dociera do norweskiej ziemii a my rybowi nie jesteśmy zupełnie. Kupiłam tran i łykam - bo pitny mi nie przechodzi przez gardło. Nie dziwie się teraz M. że nie chce pić. Chociaż będzie musiał się z tym znów zmierzyć. Jego krew też gruntownie postanowiłam przebadać. Chyba nie płynie w Nim moja krew :) Ma dobre zasoby witamin. Chociaż doktor mówiła , ze takie małe dzieci mają zdolność do samodzielnego wytwarzania np. witamin z grupy B, a odpowiedzialna za to jest jakaś bakteria w początkowym przewodzie jelita, której nazwy nie pamiętam. Najważniejsze że jest Ok !!! Bo Jego pobierania krwi co miesiąc bym chyba nie zdzierżyła. Taki sam zestaw jak u mnie - 4 probówki. Tyle pro dziecięco , że dostaliśmy skierowanie do specjalnego punktu gdzie pobierają takim małym dzieciom krew - więc ta igiełka była mikro ale opaska ściskająca ramię musiała ściskać tak samo i tu nie było taryfy ulgowej. A skoro już wspomniałam o tej bakterii w jelicie. To poniedziałkowa wizyta była mega ważna. Najważniejsze już opisałam wyniki Milana. A w mojej sprawie rozstrzygała -szpital czy nie. Gdyby wyszły złe wyniki, to miałabym robioną gastroskopię. Ha ! Brzmi, jakbym była medycznym bezmózgowcem a jednak. Kto by pomyślał że aby znaleźć przyczynę nie wchłaniania się witamin do organizmu, do krwi po tak długim stosowaniu witamin trzeba zbadać jelito cienkie? Ja, na pewno nie, brak mi tu było zawsze logicznego powiązania : krew - gastroskopia ??? Ale, umknęłam co mnie bardzo cieszy. Mega !!! Zalecania dostałam. Następna kontrola w kwietniu, nie mogę dać plamy. 
O kurs dzwonie, piszę i cisza. Czekam na maila, z informacjami odnośnie tego kursu dla matek. Pewnie pisałam, nie wiem, nie pamiętam. Dlatego może się powtórzę- w jednym budynku jest przedszkole i kurs. Więc dla nas to super rozwiązanie. Byśmy się rozwijali rodzinnie :) Czekam, ale chyba dziś znów zadzwonię bo o mnie zapomnieli .... chyba.
I słówko tylko o moich urokach macierzyństwa. Doszłam do wniosku że ja uwielbiam, kocham prowadzić wózek. Ubóstwiam spacery z M. :D I to jest na 1szym miejscu mojej top listy mamy Beni :) Drugie to nocne karmienie i karmienie przed snem. Milan zjada mleko, a potem się tak tuli i tuli. Jest tak mocno kochany. Mogę wtedy Go wyściskać, wytulić, szepnąć na uszko że Go kocham. On nigdzie nie ucieka, nie musi nigdzie biec, nic Go nie ciekawi. Taki mój mój mój Syneczek :) Ale ale ale jako że mój Ślubny W. zagląda tu czasem. To ja przespać całą noc też lubię. Więc nie używaj tego jako argumentu Wojtek, bo wujek Staszek Mistrz Ciętej Riposty się we mnie obudzi - gdy w Tobie obudzi się zwierz- leniwiec !!! Idąc dalej to na trzecim miejscu kwalifikują się wieczory. Gdy jesteśmy razem cała Trójką. Kocham to !!! Wspólne zabawy, wygłupy na łóżku, ostatnio na topie są zabawy w łóżeczku. Różnie one wyglądają, czasami M. siedzi tam sam i się bawi i nie ma dziecka , a czasami W. idzie do M. w gości :) Mamy łóżeczko turystyczne, więc otwiera jedną stronę i wchodzi do pasa do łóżeczka :) Ile wtedy jest śmiechu i radości - cudne chwile. Uwielbiam. Jakież nasze życie było nudne bez Milana. Szok. Teraz to się dzieje. Pięknie dzieje
A oto i sprawca naszego szczęścia -  Dajrektor  we własnej osobie :)








A ja patrzę, zapamiętuję, cieszę się, uwieczniam, staram się nałapać jak najwięcej tych chwil. Bo jak pisała nasza wybitna poetka Wisława Szymborska w moim ulubionym wierszu "Nic dwa razy":


Żaden dzień się nie powtórzy, 
nie ma dwóch podobnych nocy, 
dwóch tych samych pocałunków, 
dwóch jednakich spojrzeń w oczy. 

[*]

piątek, 3 lutego 2012

3.02

Czuje się jak młody Bóg dziś !!! Energia nie rozsadza i kipię szczęściem :) Za oknem -16. Junior śpi w domu, pod uchylonym oknem. De facto ja siedzę w swetrze. Muszę być elastyczna. Byliśmy na spacerze, ekspresowym bo mróz szczypał za bardzo w poliki. Ale wyszliśmy, musieliśmy. Bo dwa dni troliliśmy w domu. Pierwszego dnia z powodu incydentu nocnego Milana. Wczoraj mnie dopadł ból brzucha, niedobrze mi było. Domyślam się że zaszkodził nam eco makaron, bo tylko to jedliśmy obydwoje. Robiłam sobie sałatkę na obiad i chciałam urozmaicić. Kupiłam dietetyczny i w dodatku ekologiczny makaron takie 2 w 1 :) Dałam trochę M. na spróbunek jak to się mówi, ale nam takie super zdrowe szkodzi najwidoczniej :) No chyba że przyczyna była inna, ale myślę że nie. Mój Ślubny znalazł swoją własną teorię co do mnie - niedobrze mi więc na pewno jestem w ciąży. Dziś jest trochę zawiedziony bo się dobrze czuję .... och jaki On kochany. Ja, nie ukrywam że jeszcze chciałabym poczekać na następne Dzieciątko trochę. Nie za długo, nie za krótko tak w sam raz. Wojtek natomiast już by ruszył z prokreacją. Już tzn od jakiś trzech miesięcy już. W Święta debatowali na ten temat z moją babcią Stanisławą :) Człowiekiem nieprzeciętnym i absolutnie fenomenalnym :) Babcia więc radziła mu tak: Na łopatki ją, przyciśnij, nie puść a potem za nogi do góry i już. Scena niczym z Lejdis, a zapewniam że babcia Lejdis nie oglądała i to Jej autorska historia ludzkości :):):) No to jak już wiemy skąd się biorą dzieci .... to przejdźmy do tematu o Nich. Mianowicie dwa dni temu wyruszyłam wieczorem do centrum handlowego. W konkretniej sprawie, ale że byłam sama to nie mogłam się oprzeć wielkiemu napisowi SALE, no wołał mnie autentycznie wołał. Znów scena niczym z Lejdis, gdy do Korby mówił sedes:
– Dobra. Powiesz mu, że słyszysz głosy mówiące do ciebie z kibla.
– No ciebie Korba całkiem pogięło.
– Na prawde.. Na prawde. 2 lata temu, przysiegam, rura od kibla wpadła mi w rezonans i odbierała radio Maryja. Ja tu tego a z kibla "żałuj za grzechy".
:):):) Uwielbiam ten film :)
Ale,wróć. Weszłam, sprawdziłam tylko godzinę przed ,dałam sobie maks 30 minut, żeby zdążyć na kąpiel Milana wrócić do moich chłopaków. A tam - mega promocje. Kocham ten kraj za to. Kupiłam ubrania dla Milana: dwie bluzy po 25zł jedna, dwie bluzki po 15 zł sztuka, dwie pary jeansów 35 zł sztuka, body, dwie pary rajstop. Dla siebie sukienkę i dwie bluzki -ale dla mamy Beni już po liftingu, w rozmiarze 38. Przeliczę Wam na PLNy te ceny. Wydałam 340 zł. Z czego najdroższe były rajstopy , bo kosztowały 60 zł - nie były w promocji. Największy cenowy hit to moja sukienka przeceniona z 125 zł na 25 zł !!! Po powrocie do domu zliczyłam ile wydałabym przed obniżkami. Uwaga - 870 zł. Prosty rachunek, zaoszczędziłam 530 zł :) Są to ubrania z sieciówki. Z ciekawości czasem zaglądam na polskie strony H&M bądź Cubusa zobaczyć czy też mają takie promki, ale nie widziałam. Może nie aktualizują stron albo rzeczywiście ich nie ma. Ciekawe jak to jest. Ogólnie Małego ubieram zawsze na takich promocjach. Ma co prawda i bluzę od Armaniego, ale to dostał w prezencie. Ja tak nie szaleję :) Biorę co jest :):):) Za duże ubrania chowam na inna półkę i czekają na swoją kolej. Potem są jakby znalazł :) I za taką cenę nie szkoda wyrzucić jak coś zaplami i się nie dopierze. Jeśli chodzi o jakość to jest różna. Zależy jaki materiał. Zdarza się że po praniu coś się rozciagnie, ale rzadko. Raczej nic się nie dzieje z tymi ubrankami, są z dobrej bawełny. A oto i one:


środa, 1 lutego 2012

1.02

Wczoraj napisałam, odnośnie mojego W. , że czasem potrafi coś źle zaakcentować albo wypowiedzieć w złej minucie. Przez myśl mi nie przeszło, że piszę scenariusz swojej nocy :( Otóż M obudził się po 3 na mleko. Takie mnie lenistwo ogarnęło i te warunki cieplarniane pod kołderką, że ruszyć mi się nie chciało. Więc sobie myślę tak : Milena wstań, przecież masz tak grzecznego synka, budzi się tylko raz albo i nie, nie wiesz co to nie przespana noc, a Tobie nie chce się wstać ... itd itp - mobilizowałam się własnymi siłami. Nagle stanęłam na równe nogi, jak oparzona, jakbym wypowiedziała w złej minucie te słowa - Milan zaczął wymiotować. Na szczęście skończyło się na jednorazowej akcji. Ale nie wiedzieliśmy czy akcja się nie potoczy dalej. Wojtek wyemigrował z łóżka, a ja zostałam z Milanem. Wiercił się, kręcił, rzucał, nie mógł znaleźć sobie dogodnej pozycji do spania, budził się co pół godziny ... i tak do rana - masowałam mu plecki aby spał bądź nóżkę jako środek nasenny ,czuwałam i prawie nie spałam. Ale to nieważne, to nie o to mi chodzi. Chodzi o ten zbieg okoliczności. Nieprawdopodobny  dla mnie a jednak prawdopodobny. Dziś jest już ok. Plus tej całej historii - bo taką mam nadzieję , że to już tylko historia - Milan zaczął pić wodę :) Hurrrraaaaa ! :)