poniedziałek, 7 maja 2012

7.05

Hej. Postanowiłam ruszyć tyłek z tarasu i coś napisać :) Rozpływałam się w słońcu. Milan jest jednak viking, nie przepada za ciepłem. Teraz śpi w domu, gdzie jest chłodniej. Żeby było śmiesznie dodam, że chyba trzy dni temu padał śnieg. Śnieg w maju .... no pewnie że uwielbiam :( Anomalie. W sobotę mieliśmy imprezę :) Urodziny Milana w wersji maxi :)Wczuliśmy się :) W piątek wieczorem, jak już Milan poszedł spać, obydwoje urzędowaliśmy w kuchni. Ja próbowałam wyczarować z kopca kreta tort oraz w moim przypadku to czary z mufinek mufinki :) Wszystko z torebek, gotowce, ale ja jestem beztalenciem w temacie ciast, ciastek i deserów. Wojtek obskoczył catering - zamarynował kurczaka na grilla i zrobił sałatki. Z niby tortu nie wyszło nawet porządne ciasto, tzn ciasto wyszło ale krem coś nie. Mufinki wyglądały słodko i ładnie, ale przypaliły się od spodu. W smaku ponoć zjadliwe, nawet usłyszałam że dobre :) Marna ze mnie czarodziejka :) Najważniejsze, że było bardzo miło, wesoło i sympatycznie. Dawno nie zapraszaliśmy gości na wieczór, bo wydawało nam się to trudne do pogodzenia logistycznie z Milanem. Okazało się, że się da. Super :)
Nauczyciela wybrałam. Zaczynam kurs jutro :) Jestem na etapie powtórek. Po  miesięcznej przerwie muszę odgrzebać małe co nie co. Grzebię tak już w pamięci od tygodnia, sukcesywnie i stopniowo. Cieszę się :) Znów coś będę robić dla siebie. Frustracja ma z powodu stania w miejscu opadnie. Będę szczęśliwsza jako człowiek, kobieta oraz jako mama. Jestem z Milanem 24h na dobę. Przydadzą nam się dwa wieczory bez siebie. Ogólnie jest tak, że jak Wojtek wchodzi do domu to ja już się nie liczę, chociaż po domu rozbrzmiewa   ma    ma   ma    ma !!! Głośno i donośnie, czasem ba   ba   ba.
Wracając do przedszkola. Nie odesłałam listu potwierdzającego zgodę na przyznane miejsce Milanowi w konkretnym przedszkolu. Czas minął dokładnie tydzień temu. Zastanawiałam się, myślałam, kombinowałam. W czwartek byliśmy w naszym otwartym przedszkolu. Milana zachowanie zmieniło się. Nie był tam ponad miesiąc, a może nawet i prawie dwa. Nie będę teraz kalkulować :) Przez ten czas w każdym bądź razie miał kontakt z dziećmi. I byłam nawet zachwycona, czego o dziwo nie napisałam tu, jak On się umie bawić, dzielić zabawkami, przynosić wszystko dla Dzidziusia. Właśnie - Dzidziusia, młodszego i jednego. W przedszkolu nastąpiła zamiana stanowisk. Milan jest dzidziusiem. Starsze, chodzące samodzielnie dzieci podchodziły do zabawek , którymi On się bawił, brały je sobie. Milan zabierał, krzyczał, a gdy nie przynosiło to efektu zaczynał płakać - bezłzowo oczywiście. Ja w tym czasie biłam brawo i pokazywałam mu jaka ja jestem zachwycona, że dzieci chcą się z Nim bawić i jak się bawią :) Trochę przybliżyliśmy się do zamierzony efektu .... Milan też zaczął w końcu bić brawo, z tym że z mega złością, siłowo, i niekoniecznie w rączki. Tak sobie właśnie wtedy pomyślałam, że może byłby sens posłać Milana na przykład na trzy godziny dziennie do przedszkola. ALE,  miałam głowę zajętą wyborem nauczyciela i nie zdążyłam porozmawiać o tym z mężem. Nie zdążyłam,bo w piątek rano zadzwonili do Niego z przedszkola z zapytaniem czy Milan przychodzi czy nie. Wiadomo, według wcześniejszych ustaleń powiedział nie. Może mogłabym to jeszcze odkręcić, zobaczę. A jak nie, to też dobrze. Do otwartego też chodzimy na prawie trzy godziny trzy razy w tygodniu. Nauczy się i zmieni jeszcze pewnie z parę razy :) A Wy powiedzcie mi jak reagować na takie zachowania ??? W ogóle jak reagować na złość, o ile powinno się reagować ??? Mowa o złości i irytacji z normalnych powodów typu, dzielenie się zabawką, nie pozwolenie wejścia na schody itd itp.

2 komentarze:

  1. o złości to chyba mogłabym elaboraty pisac wielkie... sama mam z tym problem, ale probuje byc konsekwentna jakos... a przypłacam to nerwica :((
    jak znajdziesz sposób daj znaka ;)
    Buziakujemy,

    OdpowiedzUsuń
  2. ja - z tak małymi dziećmi swoimi - zawsze byłam. Nie pozwalałam, żeby ktoś im zabierał zabawki - one same też nie zabierały. Nie kazałam im sie dzielić, chyba, że chciały - szanowałam własność. Mówiłam jednak i "rysowała", jak to działa - że jak ty pożyczysz, to ktoś tobie, że się wymieniać można... Ponieważ wiem, ze podwórko to dżungla, miałam na nie oko. I jak czułam, że trzeba, to interweniowałam. Zwłaszcza, że dzieci w tym wieku nie dyskutują, a się po prostu leją. Naturalnie nie leciałam jak wariatka, na łeb, na szyję, ale jeśli widziałam, że moje dziecko ktoś krzywdzi (próba samoobrony się nie powiodła), interweniowałam. Niemniej uważam, że takie zachowania powinien korygować rodzic dziecka "zabierajacego" - wychowywanie obcych dzieci to nie moja rola.

    A złość? A o co pytasz? Dziecko musi się złościć, bo w ten właśnie sposób uczy się siebie i pokazuje wam, kim jest. Nie umie jeszcze kontrolować swoim zachowań, nie ma zasobu słów. Nie przeceniajmy dzieci. Starałam się dzieci czuć (co nie było łatwe, a i ja się denerwowałam, nie jestem skałą). Gadałam (wykłady dostosowane do wieku:)), wypowiadałam krótkie komunikaty, tonowałam, odwracałam uwagę, czasem trzeba złapała za rękę, która leciała z argumentem siły, a czasem - cóż - się wyłączyć...Trzeba zachować zdrowy rozsądek, ale i wziąć poprawkę...

    Bycie rodzicem jest o tyle przerąbaną sprawą, że trzeba być elastycznym, wykazywać się zrozumieniem i wyczuciem. I kiedy już się wydaje, że osiągnęliście constans,że się dograliście z dzieckiem, następuje kolejny skok rozwojowy, sytuacja się zmienia, a my - i nasze metody wychowawcze - znów muszą ewaluować wraz z dzieckiem:)

    OdpowiedzUsuń