niedziela, 25 września 2011

Pierwszy tydzień

WSPOMNIENIE
Niedziela, 1 maj 2011 rok. Jesteśmy w szpitalu, pierwsza nocka Milanka bardzo spokojna, regenerował się po długim porodzie, Ja też :) sielsko, anielsko, synek zdrowy, opieka w szpitalu super i ogólnie warunki rewelacja. Przy sali pokój, z ubrankami dla dziecka, kosmetykami, pieluchami. Tu do szpitala prawie nic się nie bierze, wszystko zapewnia szpital, trzeba tylko do torby spakować ubrania dla siebie i dziecka na wyjście oraz dokumenty. A jedzenie !!! Wręcz jak catering z jakiejś dobrej restauracji a nie ze szpitalnej kuchni, a jednak. No a wiadomo, ja jeść lubię :) Serwowano mi lasagne, lody na deser, kotlet po królewsku... chyba tak to się nazywa- kotlet zapiekany z serem, frytki, surówki do wyboru , warzywa gotowane...rarytasy :) ogólnie wszystko to o czym w polskich szpitalach można zapomnieć. Bo w PL panuje jakieś dziwne przekonanie o diecie dla karmiących. Dla mnie bzdura, ja rozumiem wyeliminowanie pewnych produktów z codziennej diety bądź zmianę przygotowywania ich ale nie całkowitą zmianę żywienia. A stawiając kropkę nad i dodam że podawano mi jogurty i mleko ale wszystko truskawkowe i Milan nie miał uczulenia. Oto pierwsze zdjęcia naszego Skarbulka, ze szpitala:


 Słodziak :) dzień minął nam super, odwiedzili nas Iwsi goście w szpitalu, pojechali, Wojtek też koło 20 nas opuścił, szykowaliśmy się do snu aż tu jak grom z jasnego nieba spadła na nas wiadomość: Musimy transportować panią i syna do innego szpitala i to już. Koszmar, katastrofa, koniec świata :( widziałam przy wyborze szpitala że ten szpital nie ma oddziału intensywnej terapii dla noworodków (bo na takowy trafiają tu noworodki z jakimiś komplikacjami) ale zapomniałam o tym i nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło że Milan mógłby być chory, nigdy. Wojtek przyjechał do nas w...nie wiem ile minut, ale ja zdążyłam zadzwonić do Niego, pójść się ubrać, a gdy wróciłam był. Nie zamknął drzwi, po prostu wstał i nie wiem jakim cudem pokonał tą drogę tak szybko. I pojechalismy my razem, Milan z pielęgniarką taksówką (kolejna nowość, Jego stan nie zagrażał życiu , Boże jak to brzmi !!! więc nie blokowano karetki do transportu). Jak się okazało, ja miałam gorączkę podczas porodu więc Milanowi wdała się infekcja. To był koszmar dla nas, ten oddział i te malusieńkie dzieci w inkubatorach, podłączone pod masę monitorów, urządzeń i On, słoń w składzie porcelany- Nasz Milan, bez żadnych kabelków, monitorów, w ubranku rozmiar 40, potem pozwolono mi go ubrać w nasze body. Trafił tam, bo podawano mu antybiotyk. Po prostu, tak po prostu teraz ,a wtedy świat nam się zawalił. Na szczęście już we wtorek mogliśmy wyjść do domu,wyniki wychodziły bardzo dobre, do końca tygodnia przyjeżdżały do nas pielęgniarki rano i wieczorem i podawaly antybiotyk. Nasz Maluszek miał welflon w rączce przez który podawano mu lekarstwa.
 
Pierwszy dzień w domu. Wspominam te pierwsze dni niezbyt miło. Milan był i jest małym aniołkiem. Wtedy papusiu, kupka i spać i tak potrafił sobie spać nawet do 7 godzin !!! Czasem marudził wieczorami, jakby Go bolał brzuszek. Wyeliminowałam śmietanę ze swojej diety i ziemniaczki :( było różnie. ale noce mieliśmy przespane, Milan wstawał raz tylko, zazwyczaj koło 4. Ale, ja czułam się fatalnie, fizycznie i psychicznie, bo nie miałam siły i byłam obolała (szwy) a chciałam tyle rzeczy zrobić. Zaczynałam i nie kończyłam, i strasznie się tą swoja głupotą pognębiałam. Ale musiałam przyjąć to na klatę, nie miałam wyjścia, więc załatwiłam to po męsku- Mamooooooooooooooo przylatuj już !!!!!!!!



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz